Marcin Skrzypczak
Niebo w ryżu, czyli moje sushi-love story! Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, gdzie w tej części galaktyki robią sushi z duszą – to już wiecie. Ta knajpeczka to mały, lokalny raj dla fanów japońskiej sztuki zawijania szczęścia w algi. Sushi? Petarda. Świeżość? Taka, że łosoś chyba jeszcze miał plany na wieczór. A to, co wymagało grilla – podane cieplutkie, jakby ktoś dopiero co zdjął je z ogniska na plaży w Kioto. Jedzenie na wynos? Jasne! Odbierasz sam, ale jak już trzymasz to opakowanie, to czujesz się, jakbyś miał w rękach prezent od Mikołaja – tylko zamiast skarpet, są sushi burgery. I to nie byle jakie. Te burgery to istny romans tradycji z kreatywnością. Uwielbiam je tak bardzo, że jakby można było, to bym je zaprosił na kolację. Czy trzeba czekać? No trzeba. Weekendowy czas oczekiwania to jakieś 1,5 godziny, ale hej – Mona Lisa też nie powstała w piętnaście minut, a nikt nie narzeka. A jak już odbierzesz zamówienie, to zrozumiesz, że każda minuta była warta tych cennych kęsów. Podsumowując: świetne jedzenie, przemyślane pakowanie, humor w sercu i smaki, które zostają z Tobą dłużej niż większość randek z Tindera. Wpadnij, spróbuj i daj się zawinąć w ich sushi-magii!



